Światowej klasy trener Marek Ploch zgodził się społecznie pomagać w przygotowaniach do olimpijskiego sezonu najzdolniejszemu wałeckiemu kanadyjkarzowi Patrykowi Kowalskiemu z WTS Orzeł. Współpraca układa się na razie bardzo dobrze, ale to, czy będzie kontynuowana, zależy nie tylko od trenera i nie tylko od zawodnika. Chodzi jak zwykle o pieniądze...
Marek Ploch to prawdziwy obieżyświat, a w jego życiorysie jest sporo wałeckich wątków – zdecydowanie więcej, niż u każdego innego kajakarza. W dawnych latach w osadzie reprezentacji Polski pływał razem z obecnym dyrektorem COS OPO Wałcz Zdzisławem Ryderem. Skończył w kraju studia trenerskie, ale w końcówce lat 80-tych zdecydował się na emigrację z Polski.
- Po prostu uciekłem z kraju, jak wiele osób przede mną - mówi trener Ploch podczas spotkania w jego pokoju w hotelu Lider na Bukowinie. Trener od wielu tygodni przebywa tu razem ze swoimi podopiecznymi z Kazachstanu, których przygotowuje do startu w Igrzyskach w Tokio.
Jego droga do wolnego świata też była typowa: najpierw pobyt w obozie przejściowym w Grecji, a potem wyjazd do Kanady. Tam się okazało, że jego trenerskie papiery z Polski nie mają żadnej wartości, więc zdobywanie uprawnień musiał zaczynać od początku.
- Dopiero to mi otworzyło drogę do międzynarodowego szkolenia - mówi M. Ploch. - Moją pierwszą pracą po zdobyciu dyplomu było objęcie reprezentacji USA.
Po jakimś czasie okazało się, że w amerykańskiej federacji kajakowej zabrakło... pieniędzy na utrzymanie dwóch trenerów. Postanowili zatrzymać tego, który pracował dłużej - zresztą również Polaka. Marek Ploch rozesłał swoje CV po całym świecie. Odezwali się Chińczycy.
- Zacząłem tam pracę w 2002 roku - wspomina trener. - Poziom sportowy ich reprezentacji był bardzo niski. Wystarczy powiedzieć, że ich najlepszy zawodnik na mistrzostwach świata w 2001 roku zajął dopiero 18. miejsce, a po zaledwie 30 miesiącach pracy mój podopieczny wywalczył złoty medal podczas Igrzysk w Atenach. Chińczycy chcieli mnie u siebie zatrzymać, ale rozmowy o przedłużeniu mojego kontraktu wyglądały - mniejsza o szczegóły - bardzo dziwnie, więc postanowiłem stamtąd wyjechać.
Kolejnym przystankiem na trenerskiej drodze M. Plocha była Australia.
- Bardzo mi się tam podobało, to jest fantastyczny kraj do życia - twierdzi trener. - Tak się jednak stało, że nie zagrzałem tam długo miejsca. Miałem przygotowywać do igrzysk ich kobiecą czwórkę. Tak się jednak złożyło, że dwie dziewczyny mieszkały na wschodnim wybrzeżu, a dwie na zachodnim, a to są odległości rzędu kilku tysięcy kilometrów i całą osadę widziałem najwyżej dwa razy w roku. Wobec tego uznałem, że to nie ma sensu i pożegnałem się.
Po Australii zaczęła się druga część chińskiej trylogii.
- To był, już dobrze nie pamiętam, 2005 albo 2006 rok - mówi M. Ploch. - Dlaczego tam wróciłem? Bo mnie zawodnicy prosili, ci sami z którymi pracowałem poprzednio. Dałem się przekonać i efekty przyszły. Na igrzyskach w Pekinie w 2008 roku mój podopieczny obronił mistrzostwo sprzed 4 lat, wielki sukces, bo Igrzyska u nich. Zostałem jeszcze do 2010 roku do Igrzysk Azjatyckich, też w Pekinie. Ta impreza jest w ogóle bardzo dla nich ważna.
Z Chin trener Ploch przeniósł się do Korei Południowej, gdzie pracował tylko rok.
- Dużo naobiecywali jeśli chodzi o sprzęt, warunki przygotowań, itp., ale niewiele z tego wyszło - tłumaczy powody swojej rezygnacji trener.
Dalej był kilkumiesięczny epizod w Iranie, a potem trener zajął się wychowywaniem syna Kevina, dzisiaj już 10-latka.
- Moja żona, Chinka, prowadzi interesy, a ja chciałem trochę odpocząć od trenerki - mówi M. Ploch. - Po urodzeniu syna postanowiliśmy, że ona zajmie się pracą, a ja wrócę do Polski i będę wychowywał naszego syna.
Tak właśnie się stało - trener osiadł we Wrocławiu (skąd pochodzi) i został tatą na całym etacie. Ale kiedy w kanadyjkarskim światku rozeszła się wieść, że Marek Ploch nikogo nie prowadzi, zaczęli zgłaszać się zawodnicy, którzy prosili o pomoc w przygotowaniach: najpierw Polacy, potem również zagraniczni, m.in. z Korei i Iranu. Wtedy trener przeniósł się do Oławy i założył klub, który tak naprawdę był biznesem: zawodnicy mu płacili, on prowadził zajęcia. Działało to pod szyldem Group Marek Ploch. Pod jego skrzydłami z sukcesami pracowało kilkunastu kanadyjkarzy.
- W 2015 roku pomogłem parze Kuleta - Grzybowski zdobyć brązowy medal mistrzostw świata - mówi szkoleniowiec. Wygrywali również zawody w cyklu Pucharu Świata.
W 2017 roku trener Ploch przyjął propozycję objęcia reprezentacji Polski kanadyjkarzy i nie wspomina tego etapu zbyt dobrze.
- Miałem kłopoty z zawodnikami - przyznaje. - Byli nastawieni na nie, wszędzie widzieli problemy. A to treningi nie takie, a to obozy za długie. Decydujące okazało się to, że chcieli obecności swoich kobiet na obozach w czasie bezpośredniego przygotowania startowego. Na to nie mogłem się zgodzić i odszedłem.
Trener podjął tę decyzję tym łatwiej, że miał już propozycję kolejnej pracy - oczywiście w Chinach... Celem miało być przygotowanie reprezentacji do Igrzysk Olimpiskich w Tokio. Pracę zaczął w październiku 2017 roku, a zakończył w czerwcu 2019 roku.
- Przestałem dogadywać się z szefem federacji - tłumaczy M. Ploch. - U nich jest taka zasada: płacą, ale chcą mieć wpływ na wszystko. Ja nie chciałem pozwolić, żeby ktoś mi mówił, jak będzie wyglądać osada, ustalał taktykę, itd. to jest robota trenera, a nie działacza. I dwa miesiące przed mistrzostwami świata odszedłem. Przygotowani byli tak, że na tych mistrzostwach zdobyli 4 złote medale. Decyzja o rezygnacji z tej pracy była dla mnie naprawdę trudna, ale nie mogła być inna.
Wieść o tym szybko dotarła do Kazachstanu i na kontakt z ich strony nie trzeba było długo czekać.
- Dogadaliśmy się z dnia na dzień - mówi M. Ploch. - Pracuje się z nimi dobrze. Moim celem jest najpierw wywalczenie kwalifikacji olimpijskiej, o co będziemy walczyć w końcówce marca i na co mamy w mojej ocenie jakieś 90 procent szans. Gdyby to się nie udało, byłaby to dla mnie osobista porażka. Najgroźniejszymi rywalami będą Japończycy. A jeśli się uda, będziemy się oczywiście szykować do Igrzysk.
***
W ostatnich latach jednym z najważniejszych miejsc, w którym wykuwają formę podopieczni trenera Plocha, jest Wałcz. W 2018 roku przez kilka miesięcy na Bukowinie mieszkało 70 Chińczyków, teraz od kilku tygodni gośćmi ośrodka są Kazachowie.
- To nie chodzi o moją wieloletnią znajomość ze Zdzichem Ryderem - mówi szkoleniowiec. - Ja po prostu uważam, że w świecie nie ma miejsca, w którym kajakarze czy wioślarze mieli lepsze warunki do treningów. W jednym miejscu jest wszystko, czego potrzebujemy: tor, siłownia, miejsce do biegania, pełna odnowa, dobre warunki pobytu i wyżywienie... Miesiąc temu był tu Attila Vajda, legenda węgierskich kanadyjek, który chciał się przyjrzeć naszej pracy. On też był zauroczony wałeckim ośrodkiem. Uważam, że Wałcz to fantastyczne miejsce i świetnie się tu czuję. Nie ukrywam, że zacząłem nawet po cichu przymierzać się do kupna jakiegoś domu, ale najpierw będę to musiał oczywiście skonsultować z rodziną.
***
To jeszcze nie koniec wałeckich wątków w życiorysie świetnego trenera. Od kilku tygodni pod jego okiem razem z Kazachami trenuje zawodnik WTS Orzeł Patryk Kowalski.
- Robię to całkowicie bezinteresownie - zastrzega M. Ploch. - O taką możliwość poprosił mnie Irek Marcinkowski z tutejszego klubu, którego znam od lat. Najpierw oczywiście trzeba było uzyskać zgodę federacji kajakowej z Kazachstanu, która jest moim pracodawcą. Nie mieli nic przeciwko temu, więc zaczęliśmy współpracę. Podobny model praktykowałem już w czasie, kiedy trenowałem reprezentację Chin. Wtedy pomagałem Tomkowi Kaczorowi. On wcześniej myślał już o zakończeniu kariery, zdaje się, że skubał już indyki na fermie na Wyspach, a niedługo zdobył złoty medal na Igrzyskach Europejskich w Mińsku, srebro w olimpijskiej konkurencji C 1 na 1000 m na mistrzostwach świata, wygrał łączną punktację Pucharu Świata. Potem nasze drogi się rozeszły, a zamiast Tomka jest dziś w mojej grupie Patryk Kowalski oraz inny wychowanek wałeckiego klubu Wiktor Głazunow i Aleksandra Jacewicz.
Trener ma na temat Patryka jak najlepsze zdanie.
- Ma talent, świetne warunki fizyczne i charakter - wylicza M. Ploch. - Uważam, że może być bardzo dobrym zawodnikiem, robi szybkie postępy. Chętnie pomagałbym mu nadal, ale nie wszystko zależy ode mnie.
Kadra Kazachstanu pozostanie na Bukowinie do świąt, a zaraz po nowym roku podopieczni M. Plocha pojadą na obóz do Portugalii. Patryk Kowalski chętnie pojechałby razem z nimi, ale... nie bardzo ma za co. Ponieważ klubowa kasa świeci pustkami - cała nadzieja, że znajdą się instytucje lub firmy, gotowe pomóc utalentowanemu zawodnikowi. A skoro tak pozytywnie o młodym wałczaninie mówi jeden z najlepszych trenerów na świecie - wygląda na to, że byłaby to trafiona inwestycja. A więc... ktoś jest chętny?
Źródło : Super Pojezierze
Autor : Tomasz Chruścicki